W zasadzie spotkaæ siê mo¿na z dwoma pogl±dami na zagadnienie "kim jest cz³owiek". Jedno, to ¿e cz³owiek jest tym, kim s±dzi, ¿e jest. Kim jest wed³ug siebie w g³êbi. A drugi, to ¿e cz³owiek jest taki, jakim widz± go inni.
Jak jest naprawdê? Oczywi¶cie nie ma "naprawdê". Bo nie ¿adnego wzorca, do którego mo¿naby porównaæ ka¿dego z nas i stwierdziæ obiektywnie, jacy jeste¶my. A i tak ka¿dy z nas zapewne ma o sobie jakie¶ zdanie, i czasem czuje siê nies³usznie os±dzony.. Ale w³a¶nie problem rozbija siê o to, w jakim stopniu mo¿na zaufaæ samemu sobie...
Gdy powiedzia³em kiedy¶ pewnej osobie, ¿e jeste¶my tacy, jakimi widz± nas inni, us³ysza³em, ¿e nie. ¯e ka¿dy jest taki, jak o sobie my¶li. Bo przecie¿ tylu ludzi widzi nas na inne sposoby. Nie mo¿emy wiêc byæ os±dzani wed³ug tego. A siebie znamy najlepiej sami, i to my wiemy, kim jeste¶my.
Ale skoro "my", to "my" i tyle, to dlaczego wszyscy nie widz± nas w ten sposób? Zapewne nieco przez pryzmat siebie i swojego ¶wiata warto¶ci. Ale wydaje mi siê, ¿e wiêkszym powodem jest to, jak my zachowujemy siê wzglêdem nich. Bo nasze zachowanie jest uzale¿nione od otoczenia, w którym siê aktualnie znajdujemy. Zazwyczaj staramy siê zostaæ zaakceptowani, kosztem hamowania kilku swoich naturalnych odruchów na rzecz oczekiwanych i/lub aprobowanych zachowañ. A te mog± zmieniaæ wraz z otoczeniem z godziny na godzinê. I podobnie my siê zmieniamy, z rozumiej±cego przyjaciela w¶ród jednych w kogo¶ krzycz±cego dziko w tramwaju w¶ród drugich. Chowamy "siebie" w ¶rodku, bêd±c czasem (lub ci±gle?) kameleonem...
Co zreszt± jest chyba jak najbardziej normalne w tym pokrêconym ¶wiecie... Ale tu powstaje pytanie, czy jeste¶my wtedy "sob±"? Do kiedy? Jak d³ugo mo¿na zmieniaæ zewnêtrzn± pow³okê pod wp³ywem ¶rodowiska nie zmieniaj±c siebie, sposobu, w jaki my¶limy, czujemy? Oceny dokonuje zazwyczaj nasz umys³. To jego pytamy, czy siê zmienili¶my, czy mo¿e na lepsze, czy na gorsze. Ale obawiam siê, ¿e w wiêkszo¶ci przypadków odpowie nam, ¿e owszem, ¿e postêpujemy dobrze... Bo cz³owiek nigdy do koñca nie jest w stanie wydaæ obiektywnego s±du o sobie samym. Bo robi to czym¶ najbardziej kszta³towanym przez ¶rodowisko i sposób bycia - umys³em w³a¶nie.
Nigdy nie lubia³em lektur, rzadko je czyta³em. I tak by³o chyba te¿ z "Granic±", któr± czyta³em na pewno, ale chyba nie do koñca... Po prostu siê znudzi³em (to by³o dawno, mo¿e teraz bym doczyta³?). Ale przeczyta³em bryki, wiem, o co tam chodzi³o (chyba). I w pewnej chwili moich bezcelowych rozwa¿añ przypomnia³em sobie ten utwór i jego g³ówn± my¶l - ¿e jest pewna granica, po przekroczeniu której przestajemy byæ sob± (ja doda³bym tyle, ¿e nadal mo¿emy byæ "sob±", ale ju¿ innym "sob±"). ¯e wyznacznikiem s³uszno¶ci dzia³ania cz³owieka powinni byæ inni ludzie. Bo to jest w pewnym sensie podobne do normalno¶ci - normalno¶æ to tylko ¶rednia ¶rodowiska. Podobnie tego, czy jeste¶my kim¶ "dobrym" czy "z³ym", nie mo¿emy stwierdziæ sami. Bo pomimo, ¿e dla siebie ci±gle mamy racjonalne usprawiedliwienia naszego postêpowania, mo¿e siê okazaæ, ¿e tak naprawdê, gdy popatrzeæ z boku, powoli "schodzimy z kursu" (jak to inaczej okre¶liæ nie poapadaj±c w bana³y?). Maksymalnie upraszczaj±c i sp³ycaj±c problem (przepraszam) - Hitler te¿ s±dzi³, ¿e postêpuje s³usznie...
A wiêc inni wyznacznikiem tego, kim naprawdê jeste¶my? Jak, skoro tylu ludzi ma na nasz temat tak ró¿ne zdanie? Mo¿e nale¿y postaraæ siê, aby wiêkszo¶æ ludzi widzia³a nas w³a¶nie takimi, jakimi aktualnie jeste¶my (aktualnie, bo zawsze trochê siê zmieniamy, chocia¿ chyba dobrze by³oby nie). Nie zmieniaæ zdania i upodobañ w zale¿no¶ci od ludzi, którzy nas otaczaj±. Byæ otwartym, mówiæ, co siê my¶li, co siê czuje? Nie wstydziæ siê tego, jacy jeste¶my? Oczywi¶cie, ¿e nigdy nie da siê do koñca. I oczywiste, ¿e istnieje tak¿e pewna sfera prywatno¶ci. Ale je¶li nie bêdziemy siê starali kryæ "nas", i zostaniemy zaakceptowani, mo¿e nawet lubiani, szanowani, to byæ mo¿e pozwoli to poczuæ siê w pewnym sensie kim¶ warto¶ciowym? Poczuæ, ¿e nie trzeba siê zmieniaæ w zaleno¶ci od ¶rodowiska, ¿e to ¶rodowisko mo¿e byæ na tyle elastyczne, aby zaakceptowaæ nas?
A je¶li nie jest? Je¶li bêd±c sob± zostajemy odrzuceni? Aby pozostaæ, musieliby¶my siê "kamuflowaæ". Co w pewnym sensie jest oszustwem. I o ile teraz mog± nas "znielubieæ", to kiedy¶ kto¶ mo¿e poczuæ siê oszukany tym, ¿e tak naprawdê nas nie zna³ i nas po prostu znienawidzi... Alternatyw± pozostaje mniej lub bardziej ¶wiadoma zmiana siebie tak, aby pasowaæ do ¶rodowiska...
A gdy ju¿ bêdziemy staraæ siê tak ¿yæ (nie ukrywaj±c siebie)... Ludzie s± na tyle ró¿ni, i na tyle ró¿nie os±dzaj± nas (bo w porównaniu do siebie), ¿e i tak czasem musimy sami w sobie siê zastanowiæ, gdzie le¿y prawda (o ile jest jaka¶). Spojrzeæ, jak my siebie widzimy. Ale wed³ug mnie chodzi o to, aby¶my bardziej kierowali siê tym, co s±dz± o nas ludzie, którym w pewnym stopniu ufamy, ni¿ my sami.
A jak¿e wa¿ny problem zaufania innym ludziom... To ju¿ troszkê osobny temat...
"Be yourself, no matter what they say" - Sting
Tadek Knapik
13 maja 1997, Kraków